You only live once.
Pierwszy tydzień w Modenie.
Drugi.
Trzeci.
Pomiędzy nimi chwile szybkie jak mgnienie oka, jak trzask migawki. Luca rozmazujący lody bakaliowe na nosie Lory, gdy zaczęła skarżyć się, że było jej za gorąco. Ciężkie brzęczenie pszczół krążących nad nimi w ogrodzie, równiutki rząd mrówek maszerujących spokojnie po resztkach ich pikniku. Dłonie Vettoriego muskające jej policzki. Szept: "nie opuszczę cię aż do śmierci", gdy na horyzoncie wykrwawiał się kolejny dzień, na czerwono, różowo i złoto. Spoglądanie w niebo, odgadywanie kształtów chmur: oto żółw w kapeluszu, kret niosący cukinię, złota rybka polująca na królika.
Chwile szybkie jak mgnienie oka, jak trzask migawki: delikatne, piękne i skazane na przemijanie jak motyl trzepoczący rozpaczliwie skrzydłami podczas wzmagającego się wiatru.
- Niedługo wrócę – obiecał Luca, po raz kolejny całując Lorę i w końcu wsiadając do samochodu, by stawić się na zgrupowaniu kadry.
Zaczęły pojawiać się wątpliwości. Chociaż czerpała z tego wiele radości, która nieśmiało przebijała się przez góry strachu, bała się. Wszystko było dla niej nowe. Każdy dzień wyglądał zupełnie inaczej – już nie było chłodnego spojrzenia dyrektor ośrodka, pełnych miłości oczu małych Muminków czy litującego się wzroku doktora Lucchesi. Były dni puste i samotne, kiedy Luca trenował razem z kolegami z reprezentacji, przygotowując się do Ligi Światowej i Mistrzostw Świata, więc starała się wypełnić każdą wolną chwilę, chodząc na spacery, poznając nowe otoczenie i ludzi, z którymi od tej pory miał pracować mężczyzna jej życia. W tym nieznanym jej dotychczas mieście na nowo nauczyła się czerpać radość z każdej wolnej chwili.
Z trudem wstała z krzesła i oparłszy dłonie na lędźwiach, odchyliła się do tyłu, krzywiąc się na dźwięk przeskakujących w kręgosłupie kości. Powoli zeszła po schodach, czując na sobie spojrzenie kilkunastu mężczyzn rozciągających się na płycie boiska. Uśmiechnęła się ciepło do właściciela czekoladowych oczu i zatrzymawszy się przy bandach reklamowych, położyła obydwie dłonie na dużym brzuchu.
Vettori zerwał się z miejsca, ignorując pełne niezadowolenia spojrzenia i prychnięcia trenera przygotowania fizycznego i podbiegając do Lorenzy nie omieszkał jeszcze kopnąć śmiejącego się z niego Earvina.
- Troskliwy tatuś! – zażartował Francuz, wywołując kolejną falę rozbawienia.
Nawet Lora parsknęła śmiechem, kiedy Luca ostrożnie ją do siebie przytulił. Lubiła chwile takie jak ta, kiedy mogła schować twarz w szerokiej piersi swojego narzeczonego.
- Wszystko w porządku? – usłyszała w uchu jego troskliwy głos i po raz kolejny pomyślała, że mogłaby go słuchać już do końca swojego życia: zasypiać przy nim, budzić się, nawet kłócić się.
- Tak – westchnęła. Luca pocałował ją w czoło, policzki, szyję, obojczyki i dłonie. Za każdym razem, gdy przerywał, otwierał oczy, spoglądał na nią i uśmiechał się delikatnie. W jego oczach znajdowało się wszystko; odpowiedzi na wszystkie pytania, których nie zadała, miłość, troska, radość, szczęście, wszystkie tajemnice świata, niepewność i pewność, namiętność i spokój. Lora kochała te tęczówki, które zawierały wszystko.
Słysząc ciche chrząknięcie, spąsowiała, chociaż ta ich chwila prywatności nie była niczym złym i nawet nie trwała długo.
– Dokończ trening, Luca. Ja tu jestem, czekam, przecież nigdzie nie ucieknę – powiedziała cicho, unosząc głowę i muskając wargami kącik jego ust. Uśmiechnęła się figlarnie i odepchnęła od siebie siatkarza, nakazując mu wrócić do grupy.
Przysiadła na krześle obok fizjoterapeuty, całkowicie ignorując skurcze w podbrzuszu, które w ostatnich dniach zdarzały jej się niezwykle często. Poruszyła nerwowo nogami, próbując w ten sposób strząsnąć z nich to dziwne odrętwienie, czym przykuła uwagę siedzącego na drugim miejscu mężczyzny.
- Lora…? – Drgnęła nerwowo, kiedy oparł dłoń na jej ramieniu. Odwróciła głowę w jego stronę, jednak kiedy chciała wzruszyć ramionami, lekceważąc jego troskę, skrzywiła się z bólu i mimowolnie położyła obydwie dłonie na brzuchu. Nabrała powietrza głęboko w płuca i powoli wypuściła je nosem. Powtórzyła czynność kilkukrotnie, by znów się skrzywić, czym przykuła uwagę kolejnej osoby.
Nie zwracała uwagi na pojawiające się obok niej twarze siatkarzy. Przed oczami robiło jej się na zmianę nienaturalnie jasno i ciemno, a w głowie świat jej wirował, a głos wydającego polecenia Luci dochodził do niej jakby z najbardziej oddalonego miejsca na hali.
- Odsuńcie się, dajcie jej oddychać! Teo, podprowadź mój samochód pod wejście! – Poczuła jego silne ramiona unoszące ją z niezwykłą łatwością. Mimowolnie uniosła kąciki ust w grymasie rozbawienia.
- Też sobie wybrał odpowiednią chwilę – zażartowała.
- Wybrała, Lora. Zobaczysz, to będzie dziewczynka – odparł Vettori.
Wybiegł na parking przed halą, podziękował koledze z drużyny za pomoc przy otwarciu drzwi do samochodu i posadził Lorę na tylnym siedzeniu. Kiedy chciał przejąć kluczyki od Matteo, ten machnął na niego ręką i kazał mu usiąść obok narzeczonej, a sam zajął miejsce za kierownicą i ruszył z piskiem opon.
Kiedy Rossi syknęła, Luca pogłaskał ją po głowie, ocierając jej spocone czoło i odgarniając z twarzy kilka kosmyków włosów. – Spokojnie, zaraz będziemy w szpitalu.
Jak przez mgłę pamiętała moment, kiedy lekarze wieźli ją na porodówkę. Zaciskała dłonie w pięści najmocniej, jak umiała, paznokciami rozcinając skórę z nadzieją, że ten drobny ból chociaż na moment odwróci jej uwagę od skurczów wstrząsających całym jej ciałem. Głupimi myślami próbowała zagłuszyć wszystko, co działo się dookoła niej, niczym mantrę powtarzała pod nosem trzy słowa „Nienawidzę cię, Luca”, co mężczyzna kwitował rozbawionym, chociaż nieco nerwowym śmiechem. Nie odstąpił Lory jednak nawet na krok, w białym fartuchu stał przy niej przez kilkadziesiąt długich minut, trzymając ją mocno za rękę, głaszcząc po policzku i szepcąc do ucha pokrzepiające słowa, kiedy ona wylewała siódme poty i cierpiała katusze, wydając na świat ich pierwsze dziecko.
Ale warto było, bo głośny płacz zdrowego noworodka był dla ich uszu najpiękniejszą melodią, a Luca mógł poczuć się małym bohaterem, kiedy odcinał pępowinę.
- Dziewczynka, dziewiątka w skali Apgar – powiedziała pielęgniarka, owinąwszy dziecko w białą pieluszkę i podając ją Lorenzy.
Wpatrywała się w najpiękniejszą istotę, jaką daną jej było oglądać. Z oczu płynęły jej łzy, kiedy ostrożnie przyciskała maleństwo do swojej piersi, na zmianę głaszcząc jego głowę i obdarzając ją pocałunkami. Vettori usiadł na krawędzi łóżka i objął narzeczoną ramieniem, również nie odrywając wzroku od swojej córki.
- A nie mówiłem? – wyszeptał Lorze do ucha i obydwoje się roześmiali.
- Mówiłeś, mówiłeś – mruknęła lekceważąco, palcem wskazującym gładząc wierzch dłoni dziecka. – Jak ją nazwiemy?
Luca nie zastanawiał się długo.
- Maddalena.
Drugi.
Trzeci.
Pomiędzy nimi chwile szybkie jak mgnienie oka, jak trzask migawki. Luca rozmazujący lody bakaliowe na nosie Lory, gdy zaczęła skarżyć się, że było jej za gorąco. Ciężkie brzęczenie pszczół krążących nad nimi w ogrodzie, równiutki rząd mrówek maszerujących spokojnie po resztkach ich pikniku. Dłonie Vettoriego muskające jej policzki. Szept: "nie opuszczę cię aż do śmierci", gdy na horyzoncie wykrwawiał się kolejny dzień, na czerwono, różowo i złoto. Spoglądanie w niebo, odgadywanie kształtów chmur: oto żółw w kapeluszu, kret niosący cukinię, złota rybka polująca na królika.
Chwile szybkie jak mgnienie oka, jak trzask migawki: delikatne, piękne i skazane na przemijanie jak motyl trzepoczący rozpaczliwie skrzydłami podczas wzmagającego się wiatru.
- Niedługo wrócę – obiecał Luca, po raz kolejny całując Lorę i w końcu wsiadając do samochodu, by stawić się na zgrupowaniu kadry.
Zaczęły pojawiać się wątpliwości. Chociaż czerpała z tego wiele radości, która nieśmiało przebijała się przez góry strachu, bała się. Wszystko było dla niej nowe. Każdy dzień wyglądał zupełnie inaczej – już nie było chłodnego spojrzenia dyrektor ośrodka, pełnych miłości oczu małych Muminków czy litującego się wzroku doktora Lucchesi. Były dni puste i samotne, kiedy Luca trenował razem z kolegami z reprezentacji, przygotowując się do Ligi Światowej i Mistrzostw Świata, więc starała się wypełnić każdą wolną chwilę, chodząc na spacery, poznając nowe otoczenie i ludzi, z którymi od tej pory miał pracować mężczyzna jej życia. W tym nieznanym jej dotychczas mieście na nowo nauczyła się czerpać radość z każdej wolnej chwili.
Z trudem wstała z krzesła i oparłszy dłonie na lędźwiach, odchyliła się do tyłu, krzywiąc się na dźwięk przeskakujących w kręgosłupie kości. Powoli zeszła po schodach, czując na sobie spojrzenie kilkunastu mężczyzn rozciągających się na płycie boiska. Uśmiechnęła się ciepło do właściciela czekoladowych oczu i zatrzymawszy się przy bandach reklamowych, położyła obydwie dłonie na dużym brzuchu.
Vettori zerwał się z miejsca, ignorując pełne niezadowolenia spojrzenia i prychnięcia trenera przygotowania fizycznego i podbiegając do Lorenzy nie omieszkał jeszcze kopnąć śmiejącego się z niego Earvina.
- Troskliwy tatuś! – zażartował Francuz, wywołując kolejną falę rozbawienia.
Nawet Lora parsknęła śmiechem, kiedy Luca ostrożnie ją do siebie przytulił. Lubiła chwile takie jak ta, kiedy mogła schować twarz w szerokiej piersi swojego narzeczonego.
- Wszystko w porządku? – usłyszała w uchu jego troskliwy głos i po raz kolejny pomyślała, że mogłaby go słuchać już do końca swojego życia: zasypiać przy nim, budzić się, nawet kłócić się.
- Tak – westchnęła. Luca pocałował ją w czoło, policzki, szyję, obojczyki i dłonie. Za każdym razem, gdy przerywał, otwierał oczy, spoglądał na nią i uśmiechał się delikatnie. W jego oczach znajdowało się wszystko; odpowiedzi na wszystkie pytania, których nie zadała, miłość, troska, radość, szczęście, wszystkie tajemnice świata, niepewność i pewność, namiętność i spokój. Lora kochała te tęczówki, które zawierały wszystko.
Słysząc ciche chrząknięcie, spąsowiała, chociaż ta ich chwila prywatności nie była niczym złym i nawet nie trwała długo.
– Dokończ trening, Luca. Ja tu jestem, czekam, przecież nigdzie nie ucieknę – powiedziała cicho, unosząc głowę i muskając wargami kącik jego ust. Uśmiechnęła się figlarnie i odepchnęła od siebie siatkarza, nakazując mu wrócić do grupy.
Przysiadła na krześle obok fizjoterapeuty, całkowicie ignorując skurcze w podbrzuszu, które w ostatnich dniach zdarzały jej się niezwykle często. Poruszyła nerwowo nogami, próbując w ten sposób strząsnąć z nich to dziwne odrętwienie, czym przykuła uwagę siedzącego na drugim miejscu mężczyzny.
- Lora…? – Drgnęła nerwowo, kiedy oparł dłoń na jej ramieniu. Odwróciła głowę w jego stronę, jednak kiedy chciała wzruszyć ramionami, lekceważąc jego troskę, skrzywiła się z bólu i mimowolnie położyła obydwie dłonie na brzuchu. Nabrała powietrza głęboko w płuca i powoli wypuściła je nosem. Powtórzyła czynność kilkukrotnie, by znów się skrzywić, czym przykuła uwagę kolejnej osoby.
Nie zwracała uwagi na pojawiające się obok niej twarze siatkarzy. Przed oczami robiło jej się na zmianę nienaturalnie jasno i ciemno, a w głowie świat jej wirował, a głos wydającego polecenia Luci dochodził do niej jakby z najbardziej oddalonego miejsca na hali.
- Odsuńcie się, dajcie jej oddychać! Teo, podprowadź mój samochód pod wejście! – Poczuła jego silne ramiona unoszące ją z niezwykłą łatwością. Mimowolnie uniosła kąciki ust w grymasie rozbawienia.
- Też sobie wybrał odpowiednią chwilę – zażartowała.
- Wybrała, Lora. Zobaczysz, to będzie dziewczynka – odparł Vettori.
Wybiegł na parking przed halą, podziękował koledze z drużyny za pomoc przy otwarciu drzwi do samochodu i posadził Lorę na tylnym siedzeniu. Kiedy chciał przejąć kluczyki od Matteo, ten machnął na niego ręką i kazał mu usiąść obok narzeczonej, a sam zajął miejsce za kierownicą i ruszył z piskiem opon.
Kiedy Rossi syknęła, Luca pogłaskał ją po głowie, ocierając jej spocone czoło i odgarniając z twarzy kilka kosmyków włosów. – Spokojnie, zaraz będziemy w szpitalu.
Jak przez mgłę pamiętała moment, kiedy lekarze wieźli ją na porodówkę. Zaciskała dłonie w pięści najmocniej, jak umiała, paznokciami rozcinając skórę z nadzieją, że ten drobny ból chociaż na moment odwróci jej uwagę od skurczów wstrząsających całym jej ciałem. Głupimi myślami próbowała zagłuszyć wszystko, co działo się dookoła niej, niczym mantrę powtarzała pod nosem trzy słowa „Nienawidzę cię, Luca”, co mężczyzna kwitował rozbawionym, chociaż nieco nerwowym śmiechem. Nie odstąpił Lory jednak nawet na krok, w białym fartuchu stał przy niej przez kilkadziesiąt długich minut, trzymając ją mocno za rękę, głaszcząc po policzku i szepcąc do ucha pokrzepiające słowa, kiedy ona wylewała siódme poty i cierpiała katusze, wydając na świat ich pierwsze dziecko.
Ale warto było, bo głośny płacz zdrowego noworodka był dla ich uszu najpiękniejszą melodią, a Luca mógł poczuć się małym bohaterem, kiedy odcinał pępowinę.
- Dziewczynka, dziewiątka w skali Apgar – powiedziała pielęgniarka, owinąwszy dziecko w białą pieluszkę i podając ją Lorenzy.
Wpatrywała się w najpiękniejszą istotę, jaką daną jej było oglądać. Z oczu płynęły jej łzy, kiedy ostrożnie przyciskała maleństwo do swojej piersi, na zmianę głaszcząc jego głowę i obdarzając ją pocałunkami. Vettori usiadł na krawędzi łóżka i objął narzeczoną ramieniem, również nie odrywając wzroku od swojej córki.
- A nie mówiłem? – wyszeptał Lorze do ucha i obydwoje się roześmiali.
- Mówiłeś, mówiłeś – mruknęła lekceważąco, palcem wskazującym gładząc wierzch dłoni dziecka. – Jak ją nazwiemy?
Luca nie zastanawiał się długo.
- Maddalena.
I w ten oto sposób się z wami żegnam. Dziękuję wszystkim, którzy czytali, jeszcze bardziej tym, którzy komentowali. Jestem zadowolona z tego opowiadania, myślę, że zawarłam w nim wszystko, co chciałam. Nance wie, że całość jest dla niej, ale z tego miejsca dodatkowo dedykuję to opowiadanie tym, którzy wytrwali ze mną od pierwszego rozdziału aż do dzisiaj. :)
To nie jest moje ostatnie opublikowane opowiadanie, więc może jeszcze się spotkamy, kiedy dokończę pisać kolejne.
A zatem... Jeszcze raz: dzię-ku-ję i do napisania! :)
To nie jest moje ostatnie opublikowane opowiadanie, więc może jeszcze się spotkamy, kiedy dokończę pisać kolejne.
A zatem... Jeszcze raz: dzię-ku-ję i do napisania! :)
Przepraszam, że nie byłam za każdym razem :( Ale ty i tak wiesz, co myślę. Myślę, że to niesamowite, ta miłość Lory i Vettoriego, to ich dzieciątko, ta cała historia. Choć wszystko było takie nastrojowe i smutne, to zakończenie napawa mnie optymizmem jak mało co. Może gdzieś tam jest szczęście.
OdpowiedzUsuńDziękuję.
O matko, jak to koniec :O JUŻ ? Kurczę, tak mi przykro, ale z drugiej strony cieszę się, że wszystko dobrze się skończyło, już myślałam, że będzie jakaś tragedia, ale całe szczęscie wszystko dobrze się skończyło :>
OdpowiedzUsuńDziękuję za tą historię i całuję J. :*
Aż przykro, że to już koniec, zzylam się z tym opowiadaniem i z pewnością będę tęsknić! W tym momencie zostaje mi tylko podziękować Tobie, droga autorko, buziaczki! :* Jak zaczniesz publikować nowe opowiadanie, to wstaw proszę notke na tego bloga, bo chętnie poczytam ;) Ola
OdpowiedzUsuńNie chcę, żeby to był koniec. Był to jeden z najlepszych blogów jakie w życiu czytałam. Wszystko takie słodko-gorzkie, piękne. Dziękuję, że wytrwałaś, napisałaś i udostępniłaś.
OdpowiedzUsuńGdy napiszesz coś nowego, to absolutnie chcę być na liście do powiadomienia! Pozdrawiam i powodzenia we wszystkim co tam sobie obmyślisz!
E.Lizz
We will be the champions
Cześć! Zgodnie z obietnicą pojawił się u mnie nieco wcześniej kolejny rozdział, z małym bonusem na końcu notki ;) Zapraszam na We will be the champions, jeżeli tylko będziesz miała ochotę i chwilkę.
OdpowiedzUsuńPozdrawia, E.Lizz
Wiesz. Może to było troszeczkę banalne, ale cieszę się że mogłam to przeczytać. Siatkarze mają pewne zakazy w kontraktach. Vettori na żywo jest bardziej nieśmiały niż ja przed komisją egzaminacyjną, ale nie o to chodzi. Nie chodzi o otoczkę, tylko o Muminki. Miło było dać sobie trochę otworzyć oczy na pewną cierpliwość. Dzięki za to :)
OdpowiedzUsuń"Tak, ciąża w wieku 20 lat zmieniła wszystko. Przede wszystkim sprawiła, że zostałam kompletnie sama. Rzucono mnie na głęboką wodę i jedyne co mogłam robić to starać się, żeby nie utonąć. Nie raz życie sprawiało, że zachłysnęłam się wodą. Nie potrafiłam nawet troszkę zbliżyć się do brzegu. Dołujący był fakt, że tak na prawdę nikt tam na mnie nie czekał, bo nie było nikogo komu by na mnie zależało."
OdpowiedzUsuńStartuje z nowym blogiem ;) To był fragment prologu. Jeśli cię zaciekawiłam zajrzyj, oceń nawet jeśli miałyby to być słowa krytyki chętnie je przyjmę ;)
http://only-i-want-is-you.blogspot.com/