Dwa

9.10.2014

Never regret anything because at one time it was exactly what you wanted.

Zatrzymała się przed drzwiami prowadzącymi na halę i gestem przywołała do siebie wszystkie dzieci. Objęła ramieniem przytulającą się do jej nóg Olivię, a drugą ręką chwyciła wyciągniętą do niej dłoń Efrema.
- Nicoletto, przypomnisz mi, jakie zasady was obowiązują? - uśmiechnęła się zachęcająco do dziesięcioletniej dziewczynki, która przygryzła wargę, zmarszczyła czoło i poprawiła zsuwające się z nosa okulary w grubych oprawkach, mrużąc oczy.
- Trzymamy się blisko ciebie - powiedziała pełna przekonania i mimowolnie wytknęła język.
- Ej, Nico, zamknij buźkę! - Lornenza od razu zwróciła jej uwagę. Gdy mała posłusznie wykonała polecenie, kobieta zerknęła na Elię. - Przypominasz sobie jeszcze coś?
Chłopiec zacisnął dłonie w piąstki i buńczucznie powiódł wzrokiem po otaczającej go grupie.
- Nie zaczepiamy obcych.
- Bardzo dobrze. Isaia słyszy? - Lora pochyliła się do ośmiolatka i uważnie przyjrzała się jego nieobecnej twarzy.
- Isaia słyszy - wyseplenił malec, nerwowo bawiąc się owiniętym dookoła szyi szalikiem. - Isaia słyszy.
Rossi westchnęła ciężko, prostując się. Nie lubiła momentów, kiedy którekolwiek z jej podopiecznych popadało w swego rodzaju zamyślenie i jak mantrę powtarzały dwa czy trzy słowa. Wiedziała, że takie zachowanie jest stosunkowo normalne, jednak zawsze niepokoiła się, bo w takich chwilach dzieci z syndromem Downa były nieobliczalne i nieprzewidywalne.
- No dobrze. W takim razie idziemy! - powiedziała, przepuszczając przed sobą tę bardziej samodzielną grupę i prowadząc za ręce dwójkę najmłodszych.
Mecz był jednym wielkim kołtunem emocji i krzyków. Chaos wypełniający halę był wszechogarniający. Lora nie miała pojęcia, w jaki sposób zawodnikom udawało się zachować spokój na boisku. Gdzie tam spokój - zdrowe zmysły. W krzykach na trybunach nie było żadnej spójności, a cała atmosfera - co kobieta zauważyła z szerokim uśmiechem - udzieliła się nawet jej podopiecznym, mimo że jeszcze nie do końca rozumiały wszystkie zasady i widziała mnóstwo pytań wymalowanych na ich poczciwych twarzyczkach.
Punkt, zagrywka, aut, zagrywka, boisko. Chwilami z trudem trzymała się na nogach, kiedy obok niej Ciro i Maddalena podskakiwali niczym piłeczki, wymachując pulchnymi rączkami i wrzeszcząc na całe gardło, ilekroć sygnalizowano punkt dla miejscowej drużyny.
Przy stanie 25:24 w czwartym secie cała siódemka przycisnęła zaciśnięte z całych sił piąstki do policzków, a na zagrywkę wszedł Luciano De Cecco i ze zmarszczonymi brwiami trzykrotnie odbił piłkę od podłoża. Lorenza mimowolnie ścisnęła mocno kciuki, widząc jak zawodnik szykuje się do skoku. Piłka wystrzeliła w stronę zawodnika przeciwnej drużyny i, odbijając się od jego ramienia, poszybowała w trybuny. Łzy wezbrały w jej oczach, widząc radość podopiecznych. Dzieci skakały i śmiały się, a euforia ogarnęła nawet Rossi, która razem z kibicami skandowała podziękowania dla drużyny.
Gdy trybuny zaczęły pustoszeć, a Lora zapinała Efremowi kurtkę, Maddie pociągnęła ją za rękaw kurtki, mrucząc niezrozumiale. Kobieta zerknęła na dziewczynkę i poprosiła, by powtórzyła, jeszcze raz, głośno i wyraźnie.
- Gdzie Isaia?
Kobieta gwałtownie wyprostowała się, z przerażeniem wymalowanym na twarzy rozglądając się po hali, w poszukiwaniu małego Muminka. W oczach wezbrały jej łzy, nigdzie go nie zauważając.
- Maddaleno, Elio, przypilnujecie reszty? Mogę na was liczyć? - Chłopiec żarliwie pokiwał głową i na znak, że jest już duży i można mu ufać, objął ramieniem małą Liv i przyciągnął do siebie wciąż przeżywającego mecz Ciro. Maddie poszła w jego ślady, pod swoje skrzydła biorąc Efrema i Nicolettę.
Lorenza pomknęła wzdłuż rzędów, starała się mieć oczy dookoła głowy, chociaż obraz rozmazywały jej łzy, które co chwilę ocierała z zarumienionych z emocji policzków. Denerwowała się coraz bardziej za każdym razem, kiedy gdzieś między tłumem dostrzegała czarnowłosego chłopca, tak bardzo przypominającego jej zgubę.
Kiedy była już bliska poddania się, z jej piersi wydobył się okrzyk radości, gdy zauważyła Isaię na ramionach jednego z siatkarzy. Długo musiała przekonywać ochroniarza przy barierkach, że jest opiekunką małego Muminka i dopiero okazanie legitymacji pracownika socjalnego otworzyło jej bramkę na płytę boiska.
Przemknęła przez jego całą długość, dopadając zawodnika z numerem siedemnastym na koszulce i nie potrafiła powstrzymać łez radości na widok nieco zaślinionej buzi chłopca. Nie omieszkała jednak skarcić go, targając dłonią jego ciemne loczki.
- Isaia, rozmawialiśmy przed wejściem na halę! Co obiecałeś? Miałeś trzymać się blisko mnie, nigdzie nie odchodzić!
- Isaia słyszy - powtórzył malec niczym mantrę.
- I co mówiłam o zaczepianiu obcych? Skarbie, pan siatkarz nie jest twoim przyjacielem, nie możesz ot tak do niego podejść i się przytulić. A jeżeli kiedyś trafisz na kogoś, kto cię skrzywdzi? Jak Boga kocham, następnym razem wezmę resztę, a ty zostaniesz sam w pokoju - jęknęła jeszcze raz, przejmując chłopca z ramion mężczyzny. - Bardzo przepraszam za jego zachowanie. Dzieci z syndromem Downa w każdym człowieku widzą przyjaciela. Staram się je tego oduczyć, ale jak widać - z marnym skutkiem. I na dodatek poślinił panu koszulkę...
Siatkarz machnął lekceważąco ręką.
- To nic takiego. Sympatyczny malec. Dobrze usłyszałem, że ma pani większą grupę pod opieką?
- Tak - pokiwała głową, głaszcząc Isaię po plecach. - Powinnam już iść, bo zaraz i oni się pogubią... Jeszcze raz przepraszam.
Nerwowo zagryzła wargę pod wpływem intensywnego, przeszywającego ją spojrzenia siatkarza.
- Czy w takim razie w ramach przeprosin wybrałaby się pani ze mną na kawę? - zaproponował, przenosząc ciężar ciała na jedną nogę i krzyżując ręce na piersi.
Nie wiedziała, co się z nią dzieje. Nie potrafiła racjonalnie myśleć, dłonie z pewnością zaczęłyby jej drżeć, gdyby w ramionach nie trzymała chłopca, a serce mocno waliło w piersi. Przełknęła głośno ślinę i siląc się na beztroski, niemalże obojętny ton, powiedziała, wzruszając ramionami:
- Czemu nie? Tylko proszę - żadna pani. Lorenza Rossi - przedstawiła się. Szybko zerknęła w stronę trybuny i z ulgą odnotowała, że pozostałe dzieci wciąż siedzą w miejscu, w którym je pozostawiła, a Elia trzyma nad całą grupą pieczę.
- Luca Vettori. Pojutrze o 12:15 pod halą? - Gdy Lora kiwnęła twierdząco głową, rozpromienił się. - W takim razie - do zobaczenia! - pożegnał się i dołączył do pozostałych zawodników, którzy kończyli rozciąganie się po zakończonym spotkaniu.
Rossi odprowadziła dzieci do ośrodka, w drodze powrotnej cierpliwie odpowiadając na wszystkie ich pytania, wyjaśniając dokładnie zasady obowiązujące w piłce siatkowej, niektóre powtarzając nawet kilkukrotnie. Starała się przybliżyć podopiecznym ten sport najlepiej, jak tylko umiała, w czym zdecydowanie pomagał jej mecz, z którego właśnie wracali. Bawiła się z Muminkami doskonale, jednak odetchnęła z ulgą, gdy mogła już wrócić do swoich skromnych czterech ścian, a pełen niezręczności uśmiech mimowolnie wpływał na jej usta za każdym razem, gdy pomyślała o zbliżającym się spotkaniu z siatkarzem.

4 komentarze:

  1. jejciu, uwielbiam Cię no! *.*
    a dzieci mimo, że chore, są przesłodkie! *.*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. sprostuję - zespół Downa to nie choroba, a wrodzona wada genetyczna spowodowanych obecnością dodatkowego, trzeciego chromosomu 21.
      zarówno rodzice, jak i najbliżsi "Muminka" nie lubią, kiedy mówi się, że są to dzieci "chore". nie są. wiem co mówię. :)

      Usuń
    2. Zgadzam się! Chociaż przyjmuje się, że są to dzieci "chore", one tak naprawdę są po prostu inne. Nie w jakimś złym stylu, są po prostu inne. Przez to są często lepsze niż my. Co widać i w tym opowiadaniu, i w życiu. :*

      Usuń
  2. Dziękuję, że zareklamowałaś swojego bloga. Przeczytałam obie notki i jestem pod wrażeniem. Chyba musisz mieć styczność z dziećmi z zespołem, ponieważ opisujesz to wszystko w tak naturalny sposób, że nie wierzę w to, że to jakaś sucha wiedza książkowa.
    Bardzo oryginalny pomysł, z pewnością przybliży życie takich małych Muminków. Przyznam się, że mam małą wiedzę - choć może nie o wiedzę tutaj chodzi, ale o doświadczenie - dotyczące dzieciaków z zespołem Downa, co często prowadzi do tego, że nie wiem, jak się w stosunku do nich zachować. W sumie to chyba zupełnie ludzki odruch, gdy spotykamy coś, co jest inne od tego, do czego przyzwyczaiła nas rzeczywistość.

    Pozdrawiam i oczywiście będzie mi niezmiernie miło, gdy dla relaksu będziesz wpadać do mnie
    http://we-will-be-the-champions.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń