Why can`t everything just work out? For once.
Obudziła się wcześniej niż zwykle. Przetarła twarz dłońmi i przeciągnęła się, głośno ziewając, jednak wstała dopiero wtedy, gdy pod jej kamienicą rozległ się donośny głos rodowitego Włocha, wyśpiewującego serenady ku uciesze turystów z całego świata.
Lorenza z uśmiechem krzątała się po całym mieszkaniu, kręcąc biodrami w rytm i radośnie podskakując przy charakterystycznych akcentach. Zaparzyła mocną kawę i czekając, aż wystygnie, udała się do łazienki, by zmyć z ciała resztki snu.
Rozkoszowała się chłodną wodą spływającą po jej skórze i przypomniała sobie dzieciństwo, kiedy w każdą sobotę razem z młodszą siostrą urządzały sobie długie kąpiele, rzucając w siebie pianą, tworząc z niej przeróżne kształty, wygłupiając się i w ogólnym rozrachunku zachlapując całą podłogę i wszystkie płytki dookoła wanny. Pani Rossi zawsze narzekała na wyrządzony przez córki bałagan, ale nigdy nie udało jej się ukryć przed starszą uśmiechu, czającego się gdzieś w kąciku jej ust.
Mimowolnie Lora pociągnęła nosem, a pojedyncza łza spływająca po jej policzku, wymieszała się z płynącą z prysznica wodą. Przejechała palcami po dolnych powiekach, by zamaskować worki pod oczami i wymusiła uśmiech, zakręcając wodę. Wyszła spod prysznica, dokładnie wytarła całe ciało i ubrała się w przygotowane wcześniej jeansy i biały t-shirt. Przeszła z powrotem do kuchni i wypiła czekającą na nią kawę, wcześniej słodząc ją dwoma łyżeczkami cukru i dolewając odrobiny mleka. Przygryzła drożdżówkę drugiej świeżości, tym razem z pełną buzią podśpiewując razem z Włochem spod okienka i tanecznym krokiem przemierzyła całe mieszkanie, by otworzyć wszystkie okiennice i w ten sposób chociaż odrobinę poprawić sobie humor.
- Dzień dobry, bella! - Usłyszała wołanie z dołu, gdy wychyliła się przez barierkę na niewielkim balkoniku. Przełknęła kęs i pomachała do mężczyzny wykładającego owoce i warzywa na straganie przed sklepem.
- Miłego dnia! - odpowiedziała, uśmiechając się ciepło.
Zniknęła z powrotem w swoim mieszkaniu, zerknęła na zegarek i upewniwszy się, że nadeszła odpowiednia godzina, narzuciła skórzaną kurtkę, wciągnęła na stopy czarne trampki i chwyciwszy po drodze torebkę wraz z telefonem, wybiegła na ulicę.
Gdy dotarła pod halę, Luca już na nią czekał.
- Cześć - przywitali się w tym samym momencie i oboje speszeni odwrócili wzrok, śmiejąc się cicho.
- W pobliżu jest przyjemna kawiarnia. Idziemy? - zaproponował mężczyzna.
Lorenza kiwnęła potwierdzająco głową i w kilka minut pokonali nieduży dystans. Zajęli miejsca przy najbardziej wepchniętym w kąt stoliku. Kelnerka przyjmująca ich zamówienie, wzrokiem pożerałam towarzysza Lory, kobiecie posyłając nienawistne spojrzenie, czym obydwoje z klientów wprawiła w doskonały nastrój.
Nie było jednak wcale jak w amerykańskich filmach czy romansach na papierze, którymi ludzie codziennie się karmili. Nie było inteligentnych żarcików, zażartych dyskusji na tematy cudem odkrytych wspólnych zainteresowań czy kompletnie bezpodstawnego acz obopólnego zafascynowania drugą osobą. Rozmowa - może poza kilkoma chwilami - kompletnie się nie kleiła. Wymienili spostrzeżenia na temat sportu, kibiców, służb zdrowia i tematy nagle się skończyły, dlatego oboje z ulgą przyjęli pojawienie się tej samej kelnerki z wcześniej zamówionymi przez siatkarza i Lorenzę gorącymi napojami.
- Przedwczoraj dałaś mi trochę do myślenia - zaczął niepewnie, bawiąc się wypełnioną po brzegi filiżanką i przez przypadek wylewając odrobinę kawy na stół. Zaklął cicho pod nosem i serwetką wytarł brązową plamę z blatu. - A właściwie Isaia mi dał do myślenia i pozostałe dzieci, o których mówiłaś. Porozmawiałem wczoraj trochę z prezesem i trenerem i - jeżeli tylko byś chciała - mogłabyś któregoś dnia przyjść z podopiecznymi na nasz trening. Zobaczyłyby, jak przygotowujemy się do meczów, moglibyśmy opowiedzieć im co nieco o siatkówce...
Lorenza zaniemówiła. Z szeroko otwartymi oczami wpatrywała się oniemiała w niepewnie uśmiechającego się mężczyznę. Nigdy nie spodziewała się, że ktoś - a już szczególnie Luca - byłby gotowy na taki gest. Przez wiele lat spotykała się jedynie z pełnymi współczucia i litości spojrzeniami, niektórym z ludzi nieudolni ukrywali obrzydzenie na widok mongolskich oczu, wytkniętego języka i kaczego chodu.
Westchnęła i z każdą chwilą uśmiech na jej ustach się powiększał.
- To... wspaniały gest. Nie wiem, co powiedzieć... - jąkała się, nerwowo bawiąc się palcami i nie mogąc skupić wzroku na jednym punkcie. W końcu uniosła głowę i zerknęła na siatkarza z wdzięcznością. - Będę musiała porozmawiać z dyrektor ośrodka... - Lorenza urwała, gdy jej telefon się rozdzwonił.
Kiedy na wyświetlaczu zobaczyło nazwisko doktora Divo, miała złe przeczucie. Czuła, że nadchodząca rozmowa nie przyniesie niczego dobrego, wywróci jej życie do góry nogami i sprawi, że nakryje się uszami, byle tylko odciąć się od otaczającego świata.
- Lora, musisz przyjechać do szpitala. - Serce kobiety gwałtownie przyspieszyło. Cisza zadzwoniła w jej uszach, a towarzyszył jej tylko łomot mięśnia pompującego krew do wszystkich komórek jej ciała i przenikliwe spojrzenie siedzącego naprzeciwko Vettoriego. Po zimnym dreszczu, który przebiegł wzdłuż jej kręgosłupa aż po koniuszki palców, miała wrażenie, jakby w jej żyłach nie było żadnej cieczy, która mogłaby ją ogrzać.
- Co się stało? - wykrztusiła przerażona.
W słuchawce przez chwilę panowała cisza. Lorenza próbowała skupić swój wzrok na czymś innym: na kawowym osadzie na białej porcelanie stojącej przed nią filiżanki, na dyndającym nad drzwiami kawiarni dzwoneczku, na długich palcach siatkarza zamykających w uścisku jej dłoń. Na czymkolwiek.
- Maddalena znów zasłabła. Jest... źle.
Bez sił oparła się o krzesło i drżącą ręką odłożyła telefon na stół.
- Lora...?
- Powinnam być teraz w szpitalu - wyartykułowała automatycznie i zamrugała gwałtownie, powstrzymując cisnące się do oczu łzy.
Luca gwałtownie wstał, rzucił na blat kilka monet i nie czekając na żadną konkretną reakcję ze strony kobiety, pociągnął ją za wcześniej ściskaną dłoń.
- Zawiozę cię - poinformował ją i poprowadził uliczką z powrotem pod halę.
Lorenza posłusznie podążała za siatkarzem jakby była w jakimś transie. Nie zauważała spieszących ulicami mieszkańców miasta ani pędzących samochodów, nie zarejestrowała też zmiany światła z zielonego na czerwone i gdyby nie obecność mężczyzny, który w porę zatrzymał ją przed przejściem dla pieszych, weszłaby jakiemuś kierowcy pod koła. Na parkingu pod areną rozejrzała się w poszukiwaniu samochodu, który mógłby należeć do Luci, ale on pokierował nią w stronę stojącego na uboczu czarnego motoru.
- Chyba nie powiesz mi, że to twój? - wykrztusiła przerażona. Siatkarz wzruszył ramionami, a oczy Lory przybrały rozmiar pięciozłotówek. - Nie wsiądę na niego.
Vettori wywrócił oczami i potrząsnął kobietą za ramiona.
- Otrząśnij się. Musisz jak najszybciej znaleźć się w szpitalu. Uwierz mi, to jest lepsze rozwiązanie niż autobus czy spacer na pieszo. Wskakuj - dodał stanowczo i nie czekając na reakcję z jej strony, zajął miejsce kierowcy.
- Zawsze musi stanąć na twoim? - rzuciła kąśliwą uwagę, jednak posłusznie wykonała polecenie siatkarza.
Motocykl ruszył szybko, jakby z gniewem skacząc do przodu. Lora instynktownie objęła Lucę. Jej ręce mimowolnie sięgnęły pod kurtkę, dotykając cienkiej koszulki na brzuchu. Pod jej palcami poruszały się sprężyste, dobrze wyczuwalne mięśnie. Perfekcyjnie wyrobione, przesuwały się przy każdym najmniejszym ruchu. Wiatr owiewał jej policzki, a długie włosy rozsypały się w powietrzu. Gdy motor położył się na zakręcie, objęła go mocniej i zamknęła oczy. Jej serce zaczęło bić szybciej i zastanawiała się, czy to tylko strach. Odwróciwszy twarz, przytuliła policzek do jego pleców - wciąż nie otwierając oczu, poddała się kołysaniu w dół i w górę, w rytm warkotu silnika pod sobą. Potem już nic. Cisza.
- Jesteśmy - usłyszała głos siatkarza.
Gwałtownie uniosła głowę, zerwała się z miejsca i pognała przed siebie, nie oglądając się na niego. Przez drzwi wejściowe wpadła do szpitala i znajomymi korytarzami pobiegła na odpowiednie piętro i skrzydła, o którym wcześniej mówił doktor Lucchesi. Zatrzymała się pod jednymi z drzwi i za chwilę dołączył do niej również Vettori.
- Nie mogę jej stracić - wykrztusiła, przyciskając nos do szyby oddzielającej ją od sali, na której leżała Maddie.
Kątem oka zauważyła, jak Luca wcisnął dłonie w kieszenie bluzy i zerkał raz na lekarzy badających młodą pacjentkę, raz na nią - kompletnie roztrzęsioną zaistniałą sytuacją.
- Czemu? - zapytał niepewnie, na dłużej zatrzymując spojrzenie przenikliwie brązowych oczu na Rossi.
- Nie zrozumiesz - wykrztusiła, nie odrywając wzroku od bladej twarzy dziewczynki.
- Wytłumacz mi - poprosił.
Był uparty. Prawdopodobnie w normalnych okolicznościach zaimponowałoby jej to, teraz jednak czuła się nie tylko rozbita, ale i wyprowadzona z równowagi.
- Wiesz, co jej jest? - zapytała ostro, a widząc zaprzeczającego głową Vettoriego, prychnęła. - Z zespołem Downa często idą w parze różnego rodzaju choroby i wady genetyczne. Maddalena ma ostrą białaczkę szpikową. Może umrzeć... - Głos Lory się załamał, ale nie przestała mówić. - Nie mogę do tego dopuścić. Nie mogę znów kogoś stracić - powtórzyła jak mantrę i uderzyła zaciśniętą w pięść dłonią w szklaną szybę.
Myślała, że Vettori zaniemówi i ucieknie, on jednak objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie, zmuszając Lorę, by mimowolnie wtuliła się w jego szeroką pierś.
- Znów...? - powtórzył cicho z nadzieją, że kobieta powie coś więcej. Ona jednak gwałtownie wyrwała się i cofnęła na kilka kroków.
- Nie chcę o tym rozmawiać - warknęła. Pociągnęła nosem, otarła spływającą po policzku łzę i chrząknęła. - Powinieneś już iść, Luca. I dziękuję, ale na razie nie będę mogła przyprowadzić dzieciaków na trening. Nie bez Maddie... - powiedziała cicho, wymownie zerkając na drzwi za plecami siatkarza.
Westchnął ciężko i ostatnim spojrzeniem obrzucił dziewczynkę, która wyglądała jakby po prostu zapadła w spokojny sen i za kilka chwil miała się z niego wybudzić. Ucałowawszy czoło Lorenzy, wyszedł zrezygnowany ze szpitala i zostawił za sobą zupełnie oniemiałą kobietę.
Lorenza z uśmiechem krzątała się po całym mieszkaniu, kręcąc biodrami w rytm i radośnie podskakując przy charakterystycznych akcentach. Zaparzyła mocną kawę i czekając, aż wystygnie, udała się do łazienki, by zmyć z ciała resztki snu.
Rozkoszowała się chłodną wodą spływającą po jej skórze i przypomniała sobie dzieciństwo, kiedy w każdą sobotę razem z młodszą siostrą urządzały sobie długie kąpiele, rzucając w siebie pianą, tworząc z niej przeróżne kształty, wygłupiając się i w ogólnym rozrachunku zachlapując całą podłogę i wszystkie płytki dookoła wanny. Pani Rossi zawsze narzekała na wyrządzony przez córki bałagan, ale nigdy nie udało jej się ukryć przed starszą uśmiechu, czającego się gdzieś w kąciku jej ust.
Mimowolnie Lora pociągnęła nosem, a pojedyncza łza spływająca po jej policzku, wymieszała się z płynącą z prysznica wodą. Przejechała palcami po dolnych powiekach, by zamaskować worki pod oczami i wymusiła uśmiech, zakręcając wodę. Wyszła spod prysznica, dokładnie wytarła całe ciało i ubrała się w przygotowane wcześniej jeansy i biały t-shirt. Przeszła z powrotem do kuchni i wypiła czekającą na nią kawę, wcześniej słodząc ją dwoma łyżeczkami cukru i dolewając odrobiny mleka. Przygryzła drożdżówkę drugiej świeżości, tym razem z pełną buzią podśpiewując razem z Włochem spod okienka i tanecznym krokiem przemierzyła całe mieszkanie, by otworzyć wszystkie okiennice i w ten sposób chociaż odrobinę poprawić sobie humor.
- Dzień dobry, bella! - Usłyszała wołanie z dołu, gdy wychyliła się przez barierkę na niewielkim balkoniku. Przełknęła kęs i pomachała do mężczyzny wykładającego owoce i warzywa na straganie przed sklepem.
- Miłego dnia! - odpowiedziała, uśmiechając się ciepło.
Zniknęła z powrotem w swoim mieszkaniu, zerknęła na zegarek i upewniwszy się, że nadeszła odpowiednia godzina, narzuciła skórzaną kurtkę, wciągnęła na stopy czarne trampki i chwyciwszy po drodze torebkę wraz z telefonem, wybiegła na ulicę.
Gdy dotarła pod halę, Luca już na nią czekał.
- Cześć - przywitali się w tym samym momencie i oboje speszeni odwrócili wzrok, śmiejąc się cicho.
- W pobliżu jest przyjemna kawiarnia. Idziemy? - zaproponował mężczyzna.
Lorenza kiwnęła potwierdzająco głową i w kilka minut pokonali nieduży dystans. Zajęli miejsca przy najbardziej wepchniętym w kąt stoliku. Kelnerka przyjmująca ich zamówienie, wzrokiem pożerałam towarzysza Lory, kobiecie posyłając nienawistne spojrzenie, czym obydwoje z klientów wprawiła w doskonały nastrój.
Nie było jednak wcale jak w amerykańskich filmach czy romansach na papierze, którymi ludzie codziennie się karmili. Nie było inteligentnych żarcików, zażartych dyskusji na tematy cudem odkrytych wspólnych zainteresowań czy kompletnie bezpodstawnego acz obopólnego zafascynowania drugą osobą. Rozmowa - może poza kilkoma chwilami - kompletnie się nie kleiła. Wymienili spostrzeżenia na temat sportu, kibiców, służb zdrowia i tematy nagle się skończyły, dlatego oboje z ulgą przyjęli pojawienie się tej samej kelnerki z wcześniej zamówionymi przez siatkarza i Lorenzę gorącymi napojami.
- Przedwczoraj dałaś mi trochę do myślenia - zaczął niepewnie, bawiąc się wypełnioną po brzegi filiżanką i przez przypadek wylewając odrobinę kawy na stół. Zaklął cicho pod nosem i serwetką wytarł brązową plamę z blatu. - A właściwie Isaia mi dał do myślenia i pozostałe dzieci, o których mówiłaś. Porozmawiałem wczoraj trochę z prezesem i trenerem i - jeżeli tylko byś chciała - mogłabyś któregoś dnia przyjść z podopiecznymi na nasz trening. Zobaczyłyby, jak przygotowujemy się do meczów, moglibyśmy opowiedzieć im co nieco o siatkówce...
Lorenza zaniemówiła. Z szeroko otwartymi oczami wpatrywała się oniemiała w niepewnie uśmiechającego się mężczyznę. Nigdy nie spodziewała się, że ktoś - a już szczególnie Luca - byłby gotowy na taki gest. Przez wiele lat spotykała się jedynie z pełnymi współczucia i litości spojrzeniami, niektórym z ludzi nieudolni ukrywali obrzydzenie na widok mongolskich oczu, wytkniętego języka i kaczego chodu.
Westchnęła i z każdą chwilą uśmiech na jej ustach się powiększał.
- To... wspaniały gest. Nie wiem, co powiedzieć... - jąkała się, nerwowo bawiąc się palcami i nie mogąc skupić wzroku na jednym punkcie. W końcu uniosła głowę i zerknęła na siatkarza z wdzięcznością. - Będę musiała porozmawiać z dyrektor ośrodka... - Lorenza urwała, gdy jej telefon się rozdzwonił.
Kiedy na wyświetlaczu zobaczyło nazwisko doktora Divo, miała złe przeczucie. Czuła, że nadchodząca rozmowa nie przyniesie niczego dobrego, wywróci jej życie do góry nogami i sprawi, że nakryje się uszami, byle tylko odciąć się od otaczającego świata.
- Lora, musisz przyjechać do szpitala. - Serce kobiety gwałtownie przyspieszyło. Cisza zadzwoniła w jej uszach, a towarzyszył jej tylko łomot mięśnia pompującego krew do wszystkich komórek jej ciała i przenikliwe spojrzenie siedzącego naprzeciwko Vettoriego. Po zimnym dreszczu, który przebiegł wzdłuż jej kręgosłupa aż po koniuszki palców, miała wrażenie, jakby w jej żyłach nie było żadnej cieczy, która mogłaby ją ogrzać.
- Co się stało? - wykrztusiła przerażona.
W słuchawce przez chwilę panowała cisza. Lorenza próbowała skupić swój wzrok na czymś innym: na kawowym osadzie na białej porcelanie stojącej przed nią filiżanki, na dyndającym nad drzwiami kawiarni dzwoneczku, na długich palcach siatkarza zamykających w uścisku jej dłoń. Na czymkolwiek.
- Maddalena znów zasłabła. Jest... źle.
Bez sił oparła się o krzesło i drżącą ręką odłożyła telefon na stół.
- Lora...?
- Powinnam być teraz w szpitalu - wyartykułowała automatycznie i zamrugała gwałtownie, powstrzymując cisnące się do oczu łzy.
Luca gwałtownie wstał, rzucił na blat kilka monet i nie czekając na żadną konkretną reakcję ze strony kobiety, pociągnął ją za wcześniej ściskaną dłoń.
- Zawiozę cię - poinformował ją i poprowadził uliczką z powrotem pod halę.
Lorenza posłusznie podążała za siatkarzem jakby była w jakimś transie. Nie zauważała spieszących ulicami mieszkańców miasta ani pędzących samochodów, nie zarejestrowała też zmiany światła z zielonego na czerwone i gdyby nie obecność mężczyzny, który w porę zatrzymał ją przed przejściem dla pieszych, weszłaby jakiemuś kierowcy pod koła. Na parkingu pod areną rozejrzała się w poszukiwaniu samochodu, który mógłby należeć do Luci, ale on pokierował nią w stronę stojącego na uboczu czarnego motoru.
- Chyba nie powiesz mi, że to twój? - wykrztusiła przerażona. Siatkarz wzruszył ramionami, a oczy Lory przybrały rozmiar pięciozłotówek. - Nie wsiądę na niego.
Vettori wywrócił oczami i potrząsnął kobietą za ramiona.
- Otrząśnij się. Musisz jak najszybciej znaleźć się w szpitalu. Uwierz mi, to jest lepsze rozwiązanie niż autobus czy spacer na pieszo. Wskakuj - dodał stanowczo i nie czekając na reakcję z jej strony, zajął miejsce kierowcy.
- Zawsze musi stanąć na twoim? - rzuciła kąśliwą uwagę, jednak posłusznie wykonała polecenie siatkarza.
Motocykl ruszył szybko, jakby z gniewem skacząc do przodu. Lora instynktownie objęła Lucę. Jej ręce mimowolnie sięgnęły pod kurtkę, dotykając cienkiej koszulki na brzuchu. Pod jej palcami poruszały się sprężyste, dobrze wyczuwalne mięśnie. Perfekcyjnie wyrobione, przesuwały się przy każdym najmniejszym ruchu. Wiatr owiewał jej policzki, a długie włosy rozsypały się w powietrzu. Gdy motor położył się na zakręcie, objęła go mocniej i zamknęła oczy. Jej serce zaczęło bić szybciej i zastanawiała się, czy to tylko strach. Odwróciwszy twarz, przytuliła policzek do jego pleców - wciąż nie otwierając oczu, poddała się kołysaniu w dół i w górę, w rytm warkotu silnika pod sobą. Potem już nic. Cisza.
- Jesteśmy - usłyszała głos siatkarza.
Gwałtownie uniosła głowę, zerwała się z miejsca i pognała przed siebie, nie oglądając się na niego. Przez drzwi wejściowe wpadła do szpitala i znajomymi korytarzami pobiegła na odpowiednie piętro i skrzydła, o którym wcześniej mówił doktor Lucchesi. Zatrzymała się pod jednymi z drzwi i za chwilę dołączył do niej również Vettori.
- Nie mogę jej stracić - wykrztusiła, przyciskając nos do szyby oddzielającej ją od sali, na której leżała Maddie.
Kątem oka zauważyła, jak Luca wcisnął dłonie w kieszenie bluzy i zerkał raz na lekarzy badających młodą pacjentkę, raz na nią - kompletnie roztrzęsioną zaistniałą sytuacją.
- Czemu? - zapytał niepewnie, na dłużej zatrzymując spojrzenie przenikliwie brązowych oczu na Rossi.
- Nie zrozumiesz - wykrztusiła, nie odrywając wzroku od bladej twarzy dziewczynki.
- Wytłumacz mi - poprosił.
Był uparty. Prawdopodobnie w normalnych okolicznościach zaimponowałoby jej to, teraz jednak czuła się nie tylko rozbita, ale i wyprowadzona z równowagi.
- Wiesz, co jej jest? - zapytała ostro, a widząc zaprzeczającego głową Vettoriego, prychnęła. - Z zespołem Downa często idą w parze różnego rodzaju choroby i wady genetyczne. Maddalena ma ostrą białaczkę szpikową. Może umrzeć... - Głos Lory się załamał, ale nie przestała mówić. - Nie mogę do tego dopuścić. Nie mogę znów kogoś stracić - powtórzyła jak mantrę i uderzyła zaciśniętą w pięść dłonią w szklaną szybę.
Myślała, że Vettori zaniemówi i ucieknie, on jednak objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie, zmuszając Lorę, by mimowolnie wtuliła się w jego szeroką pierś.
- Znów...? - powtórzył cicho z nadzieją, że kobieta powie coś więcej. Ona jednak gwałtownie wyrwała się i cofnęła na kilka kroków.
- Nie chcę o tym rozmawiać - warknęła. Pociągnęła nosem, otarła spływającą po policzku łzę i chrząknęła. - Powinieneś już iść, Luca. I dziękuję, ale na razie nie będę mogła przyprowadzić dzieciaków na trening. Nie bez Maddie... - powiedziała cicho, wymownie zerkając na drzwi za plecami siatkarza.
Westchnął ciężko i ostatnim spojrzeniem obrzucił dziewczynkę, która wyglądała jakby po prostu zapadła w spokojny sen i za kilka chwil miała się z niego wybudzić. Ucałowawszy czoło Lorenzy, wyszedł zrezygnowany ze szpitala i zostawił za sobą zupełnie oniemiałą kobietę.
MOTOR ♥___♥
OdpowiedzUsuńPrócz tego, że siatkarze - z tego co wiem - nie mogą na nim jeździć, to jest dobrze. Sama wiesz! Luca jest taki kochany tutaj, że mam ochotę go schrupać o tak!
Palić też nie powinni, a wiemy, jak to z niektórymi Włochami, większością Francuzów, a nawet niektórymi Polakami jest... :D
UsuńNajpierw plusy:
OdpowiedzUsuńSuper, że ich rozmowa się nie kleiła. W sumie zawsze u wszystkich rozmowa wychodzi i okazuje się, że toż to soulmate, dlatego fajnie, że od tego odeszłaś.
Druga sprawa-już przy poprzednim rozdziale pomyślałam, że fajnie by było, gdyby siatkarze zaprosili maluchy do siebie, pokazali siatkówkę od kuchni, dlatego byłam jakoś tak rozczarowana, że Luca zaprosił Lorenzę na kawę. A tu proszę, niespodzianka!!! Jednak się nie rozczarowałam.
No i tajemnice, sekrety. Lubimy to. A także to, że Luca jeździ na motocyklu.
Minus znalazłam tylko jeden. Nienawiste spojrzenia w kawiarni, jakoś mnie to strasznie denerwuje, że w opowiadaniach, jak bohaterka pojawia się gdzieś z siatkarzem/inną sławą to zaraz wszyscy są mega zazdrośni i rzucają nienawistne spojrzenia. Zwłaszcza mnie to denerwuje właśnie w przypadku odwiedzania miejsc, typu kawiarnia, pub, gdzie jednak nie pracują napalone nastki, a profesjonaliści, którzy potrafią z kamienną twarzą podać zamówienie, a ewentualnie obgadać na zapleczu.
To tyle, podobało mi się. Mam nadzieję, że mała Maddie wyjdzie z tego. Białaczka to okropna choroba.